PRZYJACIELE
Ludzie
2010-02-11
Jim Holloway
"Dokonał większego postępu w bulderowych standardach niż ktokolwiek wcześniej. Tak jest do dzisiaj i tak będzie zapewne już zawsze."

JIM HOLLOWAY - BOB BEAMON BULDERINGU

"Dokonał większego postępu w bulderowych standardach niż ktokolwiek wcześniej. Tak jest do dzisiaj i tak będzie zapewne już zawsze."
John Sherman

"Jim Holloway był zdecydowanie najbardziej niesamowitym skurczybykiem, jakiego widziałem bulderującego. Kiedykolwiek ... To co wyprawiał było fenomenalne. Patrzyłeś na niego i myślałeś: Kim jest ten facet? Jak on to zrobił? Jest sprytniejszy od nas wszystkich? Może jest silniejszy? O co tu chodzi?"
John Bachar

"John Bachar twierdzi, że Holloway był najładniej wspinającym się wspinaczem, jakiego kiedykolwiek widział. Podzielam tę opinię. Wspinał się z nieprawdopodobną gracją i precyzją, na skale wydawał się być lekki jak piórko."
John Gill

Jim Holloway jest legendą amerykańskiego wspinania. W panteonie gwiazd amerykańskiego bulderingu tylko jego można postawić w jednym szeregu obok "ojca" wspinania na małych formach - Johna Gilla. Znamienne, że mistrz Gill w pełni doceniał wielkość swojego następcy, zwyczajowo nazywając młodszego kolegę "wspaniałym Hollowayem". Mimo to na Starym Kontynencie niewiele osób w ogóle słyszało nazwisko bohatera artykułu. Niemal każdy europejski wspinacz zainteresowany bulderingiem zna nazwiska współczesnych mistrzów tej dyscypliny - Zangerla, Nicole`a czy Loskota, a niektórzy potrafią zapewne wymienić lub umiejscowić ich najtrudniejsze problemy. W tym kontekście na miano paradoksu zasługuje fakt, że tylko nieliczni słyszeli o wspinaczu, który dokonał prawdopodobnie największego "skoku" w pokonywanych trudnościach w historii sportów wspinaczkowych. Kontynuując portrety bulderowych gwiazd, postanowiliśmy pokrótce opisać dokonania i przebieg kariery wspinacza nazywanego "Bobem Beamonem bulderingu".

POCZĄTKI
Holloway zaczął się wspinać w wieku lat szesnastu, kiedy chodził do szkoły średniej w Boulder. Razem z kolegami zwykł bawić się w buldering po lekcjach. Czasami wspinaczkowe sesje na głazach wygrywały ze szkołą. Niedługo później poznał Boba Williamsa, utalentowanego bulderowca, autora wielu pierwszych powtórzeń dróg Johna Gilla (np. Scab w Black Hill i Pinch Route na Mental Block w Colorado). Pod wpływem Williamsa Holloway zmienił podejście do techniki wspinaczkowej, a w szczególności do technik dynamicznych, które zaczął wykorzystywać świadomie i z kontrolą. "W grupce ludzi, z którymi zaczynałem się wspinać w szkole średniej, techniki dynamiczne uważano za śmieszne. Panowała opinia, że nie robi się takich rzeczy" - wspominał Holloway.

UCZEŃ MISTRZA
Jeszcze bardziej inspirującym doświadczeniem dla młodego wspinacza okazało się pierwsze spotkanie z Johnem Gillem. Poznał go podczas wypadu do Pueblo, gdzie był w towarzystwie Williamsa w 1972 roku. Wspólna sesja z "ojcem modernistycznego bulderingu" była dla Jima niezapomnianym przeżyciem. "Tego dnia wiele się nauczyłem o dynamicznych przechwytach, o robieniu ich elegancko i pod kontrolą. Kiedy zobaczyłem ten dynamiczny styl, który w wykonaniu Johna wyglądał tak płynnie, byłem gotów na naukę, na przesuwanie granic swoich możliwości" - komentował tę wizytę po latach Holloway. Ogromne wrażenie, jakie Gill wywarł na Jimie, nie uszło uwadze Williamsa: "Widziałem, że zapał Jima zaczyna przybierać rozmiary obsesji, po prostu czuć było w powietrzu, jak wielkie poczyni wkrótce postępy. Miałem przeczucie, że nadchodzi burza i jeśli chcę jeszcze coś rozwiązać we Flagstaff, muszę to szybko znaleźć i zrobić w tajemnicy przed nim". Tak też się stało. Williams rozwiązał jeszcze kilka problemów i niedługo potem rzucił buldering. Holloway wspomina ten fakt jako wielkie rozczarowanie: "Zaraz po tym, jak zacząłem się wspinać z Williamsem, on przestał... Był dla mnie wielką inspiracją i skończył ze wspinaniem". Po zniknięciu Williamsa jedynym idolem Hollowaya pozostał Gill. Poglądy i problemy tego wspinacza w znacznym stopniu ukształtowały podejście Hollowaya do bulderingu. Szczególnie wziął sobie do serca artykuł "The Art of Bouldering", w którym Gill napisał, że "bulderowiec nie będzie miał poczucia, że pokonał problem, dopóki nie przejdzie go z gracją". Stosując się do tego "przykazania" mistrza, Holloway przywiązywał szczególną wagę do stylu przejścia problemów. Dążył do absolutnej perfekcji ruchów i uzyskiwania dużego "zapasu" podczas ich wykonywania. Gdy był już w stanie zupełnie swobodnie przejść dany bulder, pracował nad zejściem po tych samych chwytach. Najwyższym stopniem opanowania drogi było zatrzymywanie się w którymkolwiek jej miejscu i poprawienie "firmowej" czapki malarskiej. "Ludzie po prostu mówili < > i w tym momencie on zatrzymywał się i to robił. To było prześmieszne". - wspominał Michaels.
Fascynację Hollowaya postacią Gilla można śmiało nazwać odwzajemnioną. "Ojciec bulderingu" zawsze z wielkim uznaniem wypowiadał się o poziomie wspinania swojego ucznia. Na jego talencie poznał się od razu, już podczas wspomnianego wcześniej pierwszego spotkania. "Byłem pod wielkim wrażeniem wyważonego i pełnego gracji stylu wspinania Hollowaya. Być może nie byłby on czymś wyjątkowym w wykonaniu utalentowanego wspinacza o wzroście 170 cm, ale Jim miał prawie dwa metry, był szczupły i silny, dysponował ogromnym zasięgiem ramion i wielką siłą palców".
Tak jak wielu wspinaczy pokolenia lat siedemdziesiątych, dla których Gill był swego rodzaju guru, Holloway pragnął powtarzać nie tylko problemy mistrza, ale także jego "sztuczki" siłowe. Gill przyznaje, że młodszy kolega wyrównał, a nawet pobił większość z jego siłowych rekordów. Szczególnie dobry wynik osiągnął w perfekcyjnym opanowaniu "wagi" - był w stanie utrzymywać ciało w tej pozycji przez pół minuty - czyli o 20 sekund dłużej niż Gill - prowadząc równocześnie rozmowę. Podobno do intensywnych treningów wagi skłoniła go opinia, że ludzie jego wzrostu nie są w stanie wykonać tego ćwiczenia.

JIM MICHAELS - STAŁY PARTNER
Holloway nie był typem gwiazdy wspinaczkowej, która gromadziłAby wokół siebie "wielbicieli". Wręcz przeciwnie - w czasie sesji bulderowych zazwyczaj stronił od towarzystwa. Przez lata miał stałego partnera wspinaczkowego, również bardzo utalentowanego bulderowca, Jima Michelsa. Duża różnica wzrostu pomiędzy jednym a drugim Jimem (ponad 20 cm) sprawiała, że musieli robić te same problemy w zupełnie odmienny sposób. Obserwowanie tej dwójki w akcji robiło ogromne wrażenie na widzach. Tak wspomina to John Bachar: "Kiedyś pojechałem w ich towarzystwie do Flagstaff. Zaszokował mnie widok tych facetów, robiących gładziutko najtrudniejsze problemy... Każdy ruch był precyzyjny, nie było mowy o poślizgnięciach i tego typu rzeczach. W dodatku wszystko robili zupełnie inaczej. Michaels musiał wykonywać więcej ruchów, korzystając z pośrednich, supermikroskopijnych chwytów. Mimo to wyglądało to równie gładziutko".

ANTYNUMEROMANIA

"Jestem ciekaw, które drogi cieszyłyby się popularnością, gdyby wszystko zostało jak jest, ale zmieniłyby się wyceny danych problemów" - to znane powiedzenie bohatera artykułu najlepiej oddaje jego niechęć do wspinaczkowej "numeromanii". Tylko na samym początku swojej kariery Hollowayowi zależało na powtarzaniu B2-ek i wytyczaniu własnych B3-ek. Później stosował wyłącznie własną "skalę", według której dzielił swoje drogi na łatwe, średnie i trudne. Holloway nie lekceważył trudności technicznej jako kryterium wyboru drogi. Wręcz przeciwnie: jego ambicją było ciągłe przesuwanie granicy swoich możliwości i - co za tym idzie - pokonywanie coraz trudniejszych problemów. Jednak punktem odniesienia w procesie samodoskonalenia były dla niego własne osiągnięcia. Zupełnie nie interesowało go porównywanie swojego poziomu do wyników innych wspinaczy.

strona: 1 2
Komentarze
Dodaj komentarz
 

kontakt | współpraca
Copyright 2024 bouldering.pl & GÓRY
goryonline
bouldering
jura
nieznane tatry