PRZYJACIELE
Ludzie
2011-12-16
Agnieszka Ostrzałek

Agnieszka Ostrzałek w Chironico (fot. Paweł Zioło)


Jako pierwsza Polka pokonałaś bulder o wycenie 8A.  Trudno było?

Tak i nie… Pojechałam na  Śnieżnik w formie, znalazłam problem bardzo dobrze dopasowany do moich mocnych stron i zrobiłam go na kolejnym weekendowym wyjeździe. Po przybiciu „piątek” i twierdzącej odpowiedzi na nasze ulubione ostatnimi czasy pytanie „A masz video…?”  pozostała jeszcze internetowa weryfikacja wyceny. Wtedy okazało się co wart jest przewodnik. Zrobiłam trawers nadal wyceniany na 8A, jednak w odwrotnym kierunku. Pech. Kolejna możliwość wyjazdu pojawiła się po około 2 miesiącach i tu pojawiły się problemy. Głównymi przeszkodami okazały się pogoda (mokro i ciepło) oraz spadająca forma. Prawdę mówiąc właściwy bulder pokonałam już chyba tylko siłą wiary, rozpędu i cyferki.

Wyjątkowo upodobałaś sobie czeskie spoty i praktycznie nie robisz trudnych przejść w Polsce. U sąsiadów fajniej?

Fajniej. W Polsce faktycznie nie bulderuję zbyt wiele. Na początku mojej drogi bulderowej Paweł pokazał mi Ciężkowice i nie ukrywam, że bardzo mi się spodobały, jednak wprowadzone tam zakazy oraz ze wszech miar kiepski dojazd z Bielska pchają mnie za każdym razem w przeciwnym kierunku. Buldery w wapieniu zupełnie mi się nie podobają, natomiast  Tatry i  Hejszowina  jak najbardziej, ale bez zabawy w kotka i myszkę ze strażnikami parku. Dlatego wolę dłuższą  podróż,  w miejsca,  gdzie to jakość i ilość bulderów powodują szybsze bicie serca.

Jakie są twoje ulubione miejscówki?

U najbliższych sąsiadów moim faworytem jest Petrohrad. Lubię też Śnieżnik i Bor. Przynajmniej raz do roku staramy się odwiedzić Szwajcarię (Chironico, Cresciano, Magic Wood) lub Austrię (Zillertal).


W Zillertal (fot. Paweł Zioło)

Twoja kariera wspinaczkowa rozpoczęła się w 1998 roku. Jak trafiłaś do tego, wtedy jeszcze bardzo niszowego, sportu?

Okoliczności były nietypowe. Przypadkowo byłam świadkiem jak 150 kilogramów żywej wagi w postaci niejakiego Leona próbuje wspiąć się na most kolejowy w Rybniku. Leon i jego chęć  dotknięcia absolutu, a przy okazji zobaczenia świata  z wysokości  dwudziestu metrów,  byli  zdecydowanie silniejsi od  trójki asekurujących, którym to śląska ziemia uciekała spod stóp za każdym razem, gdy prostowały się palce zdobywcy. Z pomocą przyszedł Fiat 126p i Leon błyskawicznie, niczym Superman, znalazł się na górze. Wtedy dotarło do mnie, że chcieć znaczy móc. Po tym przełomowym wydarzeniu trafiłam na ściankę klubową w Jastrzębiu-Zdroju, gdzie poznałam świetnych ludzi, którzy wprowadzili mnie w środowisko i tak się „wkręciłam” we wspinanie.
Buldering odkryłam dzięki Pawłowi dobrych parę lat temu, ale wziął górę nad liną dopiero, jak pojawił się na świecie Igorek. Problem pogodzenia asekuracji i pilnowania dzieciaka skłaniał nas coraz częściej do wyjazdów na mniejsze formacje (chyba, że sytuację ratowała moja siostra – opiekunka z powołania;). Bieżący rok to tak naprawdę mój pierwszy sezon prawie w 100% poświęcony bulderom.

Działasz jeszcze coś ze sznurkiem czy całkowicie przerzuciłaś się na buldering?

Obecnie wolny czas niemalże w pełni wykorzystuję na wyjazdy bulderowe. Te sporadyczne chwile w skałach utwierdzają mnie tylko w przekonaniu, że moje wspinanie ze sznurkiem kuleje… Nie ukrywam, że buldering bardzo mnie wciągnął i z pewnością będę chciała się nadal realizować w tej dziedzinie, co nie znaczy, że wspinanie z liną to już zamknięty rozdział.

Wraz z Pawłem produkujecie chwyty wspinaczkowe pod marką TriPoint (www.tripoint-holds.com). Jeździcie już nowymi mercedesami, macie willę na lazurowym wybrzeżu, a w zimie szusujecie w Aspen?;-) W skrócie: czy z produkcji chwytów można się bezproblemowo utrzymać?

Tak, da się… Mamy gdzie mieszkać, chociaż nie jest to willa na lazurowym wybrzeżu, posiadamy środki lokomocji, chociaż nie są to nowe mercedesy, na nartach też szusujemy, ale nie w Aspen…
Można śmiało powiedzieć, że te substytuty spełniają w większym lub mniejszym stopniu nasze potrzeby. Praca jest dla nas środkiem do osiągnięcia celu, jakim jest życie z pasją i poczuciem samorealizacji. Nie celem samym w sobie. Jeżeli chcesz poświęcić się w 100% zarabianiu pieniędzy, to z pewnością wybudujesz willę i przybędzie ci zer na koncie. Najgorsze jest jednak to, że możesz obudzić się pewnego dnia z poczuciem, że coś cię ominęło.



Znów w Zillertal (fot. Paweł Zioło)
 
Łączenie obowiązków rodzicielskich i ekstremalnego wspinania nie jest chyba łatwe? Jak to ogarniacie?

Jak to ogarniamy? Oczywiście jest to możliwe, ale nie powiem, żeby było łatwo. Zarówno Paweł jak i ja chcemy realizować swoją pasję w jak największym wymiarze. Co tu dużo mówić, każdy w jakimś stopniu jest egoistą – czy się wspina, czy też realizuje się w innej dziedzinie. Najważniejsze to znalezienie złotego środka i  świadomego, rozsądnego wyboru, co jest ważniejsze.

Potomek też już bulderuje? Będzie lepszy od mamy?

Tak, wspina się po meblach i mantluje na blacie kuchennym :-). Mam nadzieję, że w swoim życiu odkryje indywidualną pasję, a jeśli będzie nią wspinanie, to chciałabym, żeby robił to bezpiecznie i czerpał z tego wiele radości. Czy będzie lepszy?  Myślę, że to oczywiste…  Może nawet będzie lepszy od taty;-), ale tak prawdę mówiąc, nie ma to żadnego znaczenia.

Zdradź naszym czytelnikom tajniki swojego treningu. Jak robi się moc na 8A?

Trening na chwytach TriPoint;)  A tak na poważnie, to w miarę regularne wspinanie wystarczy. Osobiście nie potrafię ładować, raczej przychodzę na pakernię i przystawiam się do różnych bulderów bez konkretnego planu. Nie jestem typem zawodniczki, która stawia sobie cel i dąży za wszelką cenę do jego realizacji.  Dla mnie liczy się dobra zabawa, możliwość spędzenia czasu ze znajomymi, a jeżeli przy tym można jeszcze dobrze poładować, to czego tu więcej chcieć. Więc czy można to jeszcze nazwać treningiem?

Jakaś specjalna dieta, suplementacja kreatynowa?:-)

Nie mówcie Igorkowi, ale jego mama pochłania dużo (zbyt dużo!) słodkości. Konkretami zresztą też nie gardzę. Golonko, placki ziemniaczane też są w diecie. Poza tym, jeżeli wspinasz się na poziomie zaawansowanej rekreacji nie ma sensu odmawiać sobie przyjemności.

Na jakiej ścianie trenujesz?

Obecnie na pakerni Klubu Wysokogórskiego w Bielsku-Białej. Bywa wesoło ;-).


Krawądkowe wspinanie w Petrohradzie (fot. Paweł Zioło)


Jaki jest twój stosunek do zawodów wspinaczkowych? W Pucharze Polski PZA coś cię nie widać :-).

Zawodów „halowych” nie lubię, ale nie powiem zdarzało mi się i nadal zdarza w takowych startować. Przyznaję, nie mam psychiki zawodnika, a z mojego bardzo skromnego doświadczenia zawodniczego wynika, że trzeba ją mieć. Poza tym niektórzy zawodnicy mają śmiertelnie poważne podejście do startów, co oczywiście nie jest czymś złym, ale jeżeli stają za tym kąśliwe „taktyczne” uwagi, to ja się wypisuję.  Nie chcę, aby przyjemność  zamieniła się w traumę.
Abstrahując od tego, pewna trauma pozostała mi po upadku, jakiego doznałam na BoulderDashu, w wyniku którego moje kolano posypało się na amen, wysyłając mnie kilkakrotnie na stół operacyjny i kładąc na niespełna rok do łóżka. Chcąc powalczyć w poważnych zawodach, trzeba się zaangażować na 200%, ponosząc ewentualne ryzyko niekontrolowanego lotu. Mając wizję kolejnego roku w łóżku, na takie ryzyko nie mogę i nie chcę już sobie pozwolić.
Co innego luźne zawody lokalne lub w naturze. Inny wymiar komfortu psychicznego – jednym słowem świetna zabawa (to już dwa słowa;). Dlatego tak lubię jeździć na PADani, stało się to dla nas niemalże tradycją, choć co roku, oglądając nasze pokiereszowane ręce, obiecujemy sobie, że to już ostatni raz!

Jak zapatrujesz się na wyceny bulderów? Niektórzy uważają, że w ogóle nie warto wyceniać, bo i tak będzie to subiektywne. A jak to jest z tobą? Masz „parcie na cyfrę” czy traktujesz to raczej lajtowo?

Lubię wiedzieć, po czym się wspinam i jednocześnie zgadzam się z tezą, że wycena zawsze będzie zawierała w sobie elementy subiektywne. W czasach, gdy informacja o dokonaniach wspinaczkowych nabrała cech towaru, który można dobrze sprzedać, nie wyobrażam sobie odejścia od wyceny i zastąpienia jej przymiotnikowymi porównaniami. Jednocześnie widzę też złą stronę gloryfikowania cyfry, która popycha do niezdrowej rywalizacji, a nawet do nieuczciwości. Wydaje mi się, że nie mam parcia na cyfrę, co nie znaczy, że jest mi całkowicie obojętna. Staram się podchodzić do tego tematu w ramach rozsądku i w zgodzie z własnym sumieniem, żeby nie zatracić sensu tego, co robię i po co to robię.



Chironico (fot. Paweł Zioło)

Znajdujesz jeszcze czas na jakieś inne aktywności?

Staramy się zawsze wykrzesać trochę czasu na inne formy aktywności. Pomijając wycieczki do „Leśnego parku niespodzianek”, czy też „Dino świata” nasze zainteresowania oscylują wokół gór. Nie mam tu na myśli turystyki górskiej ani wysokogórskiej, ale wszelkie formy wspinaczki. Jako że Paweł jest bardzo wszechstronny, toteż mam czasami możliwość podziałania w Tatrach, wspinania się w lodzie,= lub połamania kijków na freeridzie.

Na koniec standardowe pytanie o najbliższe projekty. Zaczęłaś już pracę nad jakąś 8A+?:-)

Założeniem  jest buldering sam w sobie. Jeżeli po zrobieniu jednego 8A miałabym pracować nad 8A+, byłoby to „parcie na cyfrę”. Moim credo jest możliwość jak najdłuższego realizowania  się we wspinaniu bez względu na to, czy jestem w formie i robię trudne (dla mnie) rzeczy, czy po prostu wspinam się po tym, na co mnie stać w danym momencie.

Życzę więc wierności credo, a równocześnie … 8A+:-)


Dzięki.

Rozmawiał: Maciek Szopa


Komentarze
Dodaj komentarz
 
2012-01-16 22:56:54    bald
 
Tylko pozazdrościć takiej mamy ;)
 


kontakt | współpraca
Copyright 2024 bouldering.pl & GÓRY
goryonline
bouldering
jura
nieznane tatry