PRZYJACIELE
Zawody
2013-09-16
Starcie Tytanów - finał ROCKSTARS

...czyli co tak naprawdę działo się podczas wielkiego finału adidas ROCKSTARS 2013

W Porsche Arena już od godzin popołudniowych w powietrzu czuć było rosnącą ekscytację przed wielkim finałem imprezy adidas. Obsługa ruszała się coraz bardziej nerwowo, ludzi zaczynało przybywać, a z głębi hali popłynęły pierwsze gitarowe dźwięki. Hasło przewodnie zawodów w tym roku nieco ewoluowało i z „Sport meets music” zmieniło się na „Climbing meets music”, co sugerować by mogło postawienie większego nacisku na wspinanie. Rzeczywiście, organizator z niewiadomego powodu zrezygnował z występu zespołu podczas samej rywalizacji i półgodzinny koncert lokalnej gwiazdy Badasstics odbył się tuż przed finałem. Zawodników wspomagali co prawda znakomici DJe, jednak trzeba przyznać, że to nie to samo co swego rodzaju interakcja między muzykami a sportowcami, której znaczenie organizatorzy tak bardzo podkreślali w ubiegłych latach. Skupienie się bardziej na wspinaniu jest dobrym kierunkiem pod warunkiem, że wiadomo, jak się do tego zabrać. Zacznijmy jednak tradycyjnie od początku.

Starcie nr 1 – rozbiegówki, hardkory i niejasności

Pierwsza runda to dwa bouldery do pokonania w standardowej formule znanej z rozgrywek Pucharu Świata. Pierwsza propozycja dla mężczyzn biegnie przekornie po wściekle różowych strukturach i stanowi raczej przyjemną rozbiegówkę. Wszyscy topują flashem, najlepiej wygląda przy tym Gelmanov i Sean McColl, który w przebłysku formy sprzed roku olewa ogromny stopień i baniuje do topu. Ładnie idzie też Jorg Verhoeven, niestety haczy nogę za ograniczony kant i po długiej wymianie zdań z sędziną problemu schodzi wściekły ze sceny. Chyba zresztą od razu składa protest, bo dostaje jeszcze jedną szansę i po ostatnim startującym zaczyna od odliczonego czasu, tym razem topując bezbłędnie. Tymczasem u pań trwa walka na trawersie po żółtych paczkach zakończonym odważnym skokiem do dobrego chwytu. Shauna po dopingu publiczności robi boulder w drugiej próbie, Mina – w pierwszej. Akiyo jak zwykle kombinuje i parę razy całuje materac. Wielka faworytka po półfinale i ubiegłym roku, Alex Puccio, próbuje podnieść nogę wyżej niż pozwala jej na to pozycja ciała, a że jest uparta to w końcu jej się to udaje. Rezultaty są jednak marne, bo rozmija się o milimetry z kluczowym chwytem i jako jedyna przegrywa walkę.


Rustam Gelmanov wyglądał niezwykle pewnie podczas całych zawodów… (fot. Piotr Drożdż)


Druga przystawka damska jest jeszcze bardziej dynamiczna i zaczyna się skokiem z rozbiegu. Shauna odgania ręką nieświadomego zagrożenia kamerzystę, bierze rozbieg i… utrzymuje. A że zgina jej się jak po maśle to zalicza zasłużony flash. Petrze Klingler zgina się już trochę gorzej, ale wystarczająco dobrze na top. Mina pokazuje, jak słabo stoi z tego typu skokami - ciągłe modyfikowane długości rozbiegu nie pomaga i trochę zajmuje jej nim w ogóle zaczyna dolatywać do chwytów startowych. Potem trzyma się już wszystkiego i również kończy boulder. Udaje się również Juliane, Akiyo i Alex, jednak ta ostatnio zdając sobie sprawę z rezultatów koleżanek , nie pała optymizmem. „Wiem, że już po mnie” – powiedziała w żarcie Amerykanka na wcześniejszej konferencji prasowej i niestety trochę przepowiedziała sobie najbliższą przyszłość. Odpada bowiem z konkursu razem z Markovič i Klingler.


… ale to zmotywowany Jernej Kruder okazał się najlepszy (fot. Piotr Drożdż)


O ile pierwszy bald mężczyzn okazał się dla zawodników banalny, o tyle drugi był już na tyle trudny, że żaden z nich nie dobrnął nawet do bonusa. Dmitrii sapie, próbuje różnych patentów, ale cały czas odprowadza czerwoną tasiemkę wzrokiem. Jorg zaczyna od czyszczenia struktury i obczajania ograniczników, ale również pozostaje bezsilny w obliczu trickowego przechwytu. Na problemie najlepiej wyglądają Sean, Jernej i Rustam i to oni są najbliżej utrzymania bonusa, co nie znaczy, że któremukolwiek ta sztuka się udaje. W tym momencie wiadomo, że od reszty odstaje Jorg, nie do końca jasne jest za to wyeliminowanie Sharafutdinova i Moroniego. Komentator również nie wspomina o tym słowem i nawet osoby siedzące we wspinaniu mogą się jedynie domyślać o co chodziło, nie wspominając już o publiczności. Gdyby nie Adaś Pustelnik pewnie do tej pory moglibyśmy dywagować, czy chodziło o kolor włosów czy wieczorną stylizację. Okazało się bowiem, że by zapobiec niepotrzebnym przeciągnięciom, organizatorzy zadecydowali o wzięciu pod uwagę wyników z półfinału, co przy stosowaniu formuły „hybrydowej” na bazie K.O. wydaje się dosyć dziwne, by nie powiedzieć, że po prostu mało sprawiedliwe.



Shauna Coxsey pokazała klasę (fot. Piotr Drożdż)

 

Starcie nr 2 – uroki beatboxu i zalety bycia wyższym niż inni

Okrojona stawka rozpoczyna starcie z trzecią propozycją routesetterów. Dla pań jest to trickowe wyjście z dachu, na którym dosyć ciężko się poskładać. Akiyo walczy jak tygrysica, ale nie przytrzymuje nawet bonusa. Shaunie również nie idzie tak łatwo, ale uruchamia dodatkowe pokłady siły i przedziera się do topu, podobnie Juliane. Męska trójka to natomiast sprawdzian z kondycji mięśni pleców, a że u McColla, Krudera i Gelmanova tego raczej sprawdzać nie trzeba, wszyscy topują we flashu. McColl skacze po paczkach jak zwierzak, Kruder, zwany przez komentatorów na zmianę Mr. Energy i Mr. Unbelievable, jest tak naspeedowany, że chyba nawet nie zauważa trudności, a motający się trochę Rustam jest po prostu za silny, żeby nie zatopować.

 


Ale w superfinale musiała uznać wyższość  wiecznie uśmiechniętej Juliane Wurm (fot. Piotr Drożdż)


W tym układzie powtarza się sytuacja z zeszłego roku i u mężczyzn potrzebny jest tie break. Routesetterzy szybko wskakują na drabiny i przystępują do modyfikacji damskiej trójki. W tym czasie na scenie pojawia się rewelacyjny Robeat, który swoim zachwycającym beatboxowym występem skutecznie odwraca uwagę publiczności od tego, co dzieje się na ścianie. Laurent Laporte raz po raz wchodzi na drabinę obczajając górną partię boulderu jakby mocno niepewny poszczególnych ruchów. Zorientowani we wspinaniu widzowie, którzy mimochodem zerkali na migające wkrętarki mogli w tamtym momencie poczuć delikatny niepokój, wszystko wyglądało bowiem trochę nerwowo. Robeat kończy swój występ i zostaje nagrodzony zasłużonymi gromkimi brawami. Owacja ustaje wraz z pojawieniem się Seana McColla. Kanadyjczyk ogląda boulder, źle rozkminia start i spada. Znika zaraz za kotarą, bo reguły ulegają zmianie i zamiast pięciu minut na problem, zawodnicy oddają kolejno po jednej próbie. Mr. Energy robi ten sam błąd i również schodzi ze sceny. Rustam przebiega start, jako jedyny dochodzi do bonusa, ale kolejny ruch zdaje się być po prostu za trudny. Zabawa zaczyna się od początku: rusza Sean, próbuje inaczej, ale okap go wyważa. Kruder też kombinuje, ale bez skutku. Rustam znów dochodzi do bonusa, rzuca się do następnego chwytu, jednak na tym koniec. Boulder po raz kolejny stawia opór McCollowi, a Kruder zorientowawszy się, że walka nie toczy się o top tylko o bonus, rozstawia się dobrze w dachu, wyciąga mocno za krawędź i naprężony jak struna przytrzymuje oznaczony na czerwono chwyt ze stopni startowych. Komentator oznajmia, że tym samym on i Rosjanin awansują do Super Finału, a zdezorientowana publiczność patrzy po sobie z niedowierzaniem.



Występ beatboxera Robeata porwał publiczność (fot. Piotr Drożdż)


Super Finał, czyli Speed Bouldering

Na pierwszy ogień idą panie. Problem superfinałowy wygląda niezwykle estetycznie – dużo paczek, mało chwytów, ewidentnie dynamiczny ruch do dużego żółtego oblaka, a potem już giełganie w połogu do dzwonka. Dziewczyny ruszają z kopyta i spadają na wyjściu z przewieszenia. Szybko magnezjują i… znowu spadają. Scenariusz powtarza się też w trzecim podejściu. Zdyszane patrzą na siebie i zaczynają się śmiać. Orientują się, że problem wymaga jednak odpoczynku i przestają startować równocześnie. Najpierw spada więc Jule, potem Shauna. Sędzia włącza zegar z dwiema minutami na liczniku. Dziewczyny zaczyna rozginać, spadają więc jeszcze parę razy synchronicznie i chyba zaczynają wymieniać się wrażeniami. Jasne jest, że po prostu nie są w stanie przedrzeć się przez boulder. Czas się kończy i routesetterzy po raz kolejny wkraczają do akcji, by zmodyfikować przystawkę na wersję męską. Podzieleni na dwa zespoły odkręcają kolejne paczki i chwyty i w momencie, gdy już są gotowi dać sędziemu zielone światło, w hali rozlegają się gwizdy i buczenie. Publiczność łatwo rozszyfrowuje zagadkę pt. „znajdź jedną różnicę” i tym samym daje znać konstruktorom, że o czymś zapomnieli. Gdy w końcu orientują się oni, że chodzi o ostatni chwyt na połogu, trybuny nagradzają ich nieco sarkastycznymi oklaskami. Napięcie lekko opada, wszystko więc w rękach zawodników.



Jernej przed Rustamem w superfinale (fot. Piotr Drożdż)


Na scenie pojawiają się Rustam i Jernej. Słychać sygnał startu i panowie łapczywie rzucają się na balda. Gelmanov ewidentnie idzie „ na pałę” i zaplątuje się w podchwytach, Kruder baniuje do oblaka, ledwo go utrzymuje, czochra na górę i z okrzykiem triumfu klepie dzwonek, dając upust rozpierającej go energii. W niedowierzaniu łapie się za głowę i krzyczy ze szczęścia. Będąc już z powrotem na dole, ciągle jeszcze w transie udziela krótkiego wywiadu i znika za ścianą robiąc miejsce drabinom. Na panelach pojawia się ułatwiona wersja damska i do gry wracają Shauna i Juliane. Tym razem idzie już sprawniej i po chwili zarówno Niemka, jak i Brytyjka docierają do oblaka. Shauna ostatkiem sił wybiera patent na wypór i widz niemalże czuje zalewający ramię kwas mlekowy. Jule zachowuje się bardziej przytomnie i nie katując tak mięśni jako pierwsza wygrzebuje się do dzwonka. Shauna prawie słaniając się na nogach również kończy boulder i dziewczyny z uśmiechem na twarzy serdecznie dziękują sobie za rywalizację.



O pół ruchu prowadzi Shauna, ale to Juliane pierwsza osiągnęła TOP (fot. Piotr Drożdż)


Ufff… Kolejny adidas ROCKSTARS dobiegł końca. Finał na pewno ekscytujący, niestety wydaje się, że mało czytelny dla publiczności. Patrząc jednak po twarzach zgromadzonych - a trzeba zaznaczyć, że tegoroczna impreza przyciągnęła niezły tłum – widowisko się zdecydowanie podobało. Paradoksalnie chyba lepiej było nie ogarniać jakichkolwiek przepisów obowiązujących w zawodach boulderowych i akceptując rzeczywistość skupić się wyłącznie na pięknym występie zawodników i estetycznych, dopracowanych boulderach. W innym przypadku całość stanowiła bowiem niezłą zagadkę.

PS. Nagrodę dla najlepszej pary zmagań zdobyli Akiyo Noguchi i Sachi Amma, a że zgodnie z nazwą imprezy, zawodnicy od początku do końca tratowani są jak prawdziwe gwiazdy, nawet nie próbuję sobie wyobrażać, co dostali na śniadanie:-)


Monika Młodecka


Komentarze
Dodaj komentarz
 

kontakt | współpraca
Copyright 2024 bouldering.pl & GÓRY
goryonline
bouldering
jura
nieznane tatry