PRZYJACIELE
Rejony
2010-04-12
Black Shadow, czyli afrykańska terapia
 Black Shadow, czyli afrykańska terapia

 
Tekst: Bernd Zangerl

Tłumaczenie: Kamil Kasperek

 

Nie musiałem dwa razy zastanawiać się nad wyborem celu tegorocznego bulderowego tripu. Wracam do Afryki, a ściślej mówiąc do Rocklands. Co czyni to miejsce wyjątkowym? Może po prostu niezliczona ilość bulderów, a może ich nieskończony potencjał? Wino, wyśmienita żywność? A może po prostu perspektywa spokojnego życia w towarzystwie przyjaciół i na dzikim odludziu? I chociaż ciągle nie znałem tego właściwego powodu – pomyślałem, że wszystkie razem i każdy z osobna sprawiają, że Rocklands to miejsce niezwykłe i już po moim pierwszym pobycie w 2004 roku, bardzo chciałem tam wrócić.

 

Zarezerwowałem bilet już w zimie i rokoszując się wspinaczkowymi planami, oczekiwałem na nadejście lata i dzień wyjazdu. Niespodziewanie sielankę tę przerwało wydarzenie z pewnego lutowego dnia.  Wtedy to usłyszałem jak z głośnym “bang” pękają troczki i ścięgna w moim lewym serdecznym palcu... Co to oznaczało? To, że po zimowej przerwie we wspinaniu, spowodowanej inną kontuzją, czekała mnie przerwa wiosenna! Może, przy odrobinie szczęścia w czerwcu palec będzie być już zdrowy i nie będę musiał przekładać wyjazdu do Afryki. Stało się jednak inaczej.

Dwa dni przed odlotem byłem na jakichś badaniach w specjalistycznej klinice w Szwajcarii i... wyraz twarzy mojego lekarza nie pozostawił żadnych wątpliwości. Żadnego wspinania się przez najbliższe dwa miesiące. W przeciwnym wypadku groziło to naprawdę poważną kontuzją, której wyleczenie zajmie o wiele więcej czasu. Terapia... Co oznacza terapia w bulderingu?  To, że moje palce muszą się przyzwyczaić do kolejnych, jeszcze większym przeciążeń. Kiedy przestanę się wspinać, moje ścięgna już nigdy nie będą tak mocne jak teraz. Co robić?

Nie do końca pewny jakie jest najlepsze wyjście z tej sytuacji, spakowałem swoje rzeczy. Wakacje w Afryce nie mogą być bowiem złym pomysłem, a jeśli tylko dopisze szczęście, rekonwalescencja przebiegnie tam szybciej niż gdzie indziej. Chciałem jak najszybciej uciec z Europy, która kojarzyła mi się jedynie z nieustannym stresem i gorączkową bieganiną.

            Dwa dni później – razem  z Fredem, Marty, Thomasem i Nicole – raczyliśmy  nasze podniebienia szklaneczką wina i afrykańskim stekiem. Ta szwajcarska ekipa, goszcząca tu już od dwu tygodni, opowiedziała mi co wydarzyło się w Rockland minionego lata, kiedy nie było mnie tutaj.

Po dwóch tygodniach mieszkania na campie wynajęliśmy wygodny bungalow. W pewnym wieku człowiek staje się bardziej wymagający, więc także i my pozwoliliśmy sobie na ten rodzaj luksusu. Pod jednym dachem znalazło schronienie ponad 10 osób. Wielka bulderowa rodzina, różniąca się charakterami, ale mająca ten sam cel: spędzić miło czas z przyjaciółmi i oczywiście... BULDEROWAĆ!

W naszym domku urządziliśmy kilka imprez, a kiedy opady deszczu czyniły warunki noclegowe na kempingu trudnymi do zniesienia, przygarnialiśmy pod nasz dach kolejnych mieszkańców. Na szczęście właściciel domu miał też winnice, nie musieliśmy więc martwić się o to, że „czegoś” nam zabraknie.

Przez pierwszy tydzień chodziłem swoimi ścieżkami, włócząc się po okolicy w poszukiwaniu nowych bulderów. Po przepełnionych stresem miesiącach, kiedy kończyliśmy prace nad naszym filmem, po wizytach u różnych lekarzy specjalistów w końcu mogłem cieszyć się ciszą i spokojem. Codzienne wyprawy i wspinaczka, bez konkretnego celu, podążanie za intuicją.

W związku z moją kontuzją przystawiłem się do kilku siłowych problemów z dobrymi chwytami. Po dwu godzinach wspinania moje palce były zmęczone i obolałe, a powrót do normalnej dyspozycji wymagał dwóch dni restu. Czteromiesięczna przerwa dawała mi się we znaki. Po sesji bulderowej czułem się jak po grze w rugby. Jednak z każdym tygodniem wszystko zmieniało się na korzyść i w końcu moja “terapia bólowa” przyniosła pierwszy sukces. Niespodziewanie zaliczyłem szybkie przejście ubiegłorocznego Black Shadow Klema Loskota.

Po całych miesiącach, kiedy nie wiedziałem, co stanie się z moimi palcami, ten mały sukces był tym, co mnie odblokowało... i poczułem, że moja motywacja znowu zaczęła rosnąć. Ciągle jednak musiałem jeszcze uważać, jeśli chodzi o wybór problemów. Omijałem małe krawądki i zużywałem tony plastrów do tapingu. Euforyczny nastrój, jaki mnie opanował, sprawił, że wkrótce po owym wewnętrznym przełomie, powtórzyłem problemy The Vice 8B i The Vice-President 8B.

W międzyczasie przyjechała do Rocklands Barbara Zangerl. Zrobiło się niemałe zamieszanie, więc musiałem wyjaśnić, że nie jesteśmy ani małżeństwem, ani rodzeństwem. Był to jej pierwszy duży bulderowy trip i trudno było nakłonić ją do odpoczynku. Otoczona przez tysiące bulderów i skał, miała czasami kłopoty z dokonaniem wyboru kierunku i jej celu. Dlatego właśnie odwiedzaliśmy trzy lub więcej sektory dziennie, a buły (z powodu ilości przechwytów) i nogi (z racji długości spacerów) nie przestawały nas boleć.

Barabara starała się wspinać się tak dużo, jak tylko było możliwe i nie ograniczać się do jednego projektu. Dzięki temu mogła lepiej poczuć specyfikę tego rejonu, poza tym taka taktyka dostarczała po prostu więcej frajdy. Po okresie adaptacji, kiedy to zaliczyła liczne buldery do 7B, była bardzo blisko pokonania fleszem miejscowego klasyka Question of Balance 7B+. Sądzicie, że to żadne osiągnięcie? Spróbujcie sami! Osobiście mogę wskazać “wykaszaczy 8a”, którzy mieliby problemy z trikowym Question of Balance.    

Ostatecznie Barabra uporała się z przystawką w drugiej próbie. Inne szczytowe punkty jej pobytu obejmują szybkie powtórzenia Caroline , Last Day in Paradaise i Weichei (wszystkie 7C+). Coś mi się zdaje, że zawstydziła tym samym kilku panów, i to nie tylko lokalsów z Rocklands.  

W międzyczasie odkryłem dwie nowe, inspirujące linie. Najpierw zmierzyłem się z Basic Instinct 8A+, wymagającym pięciometrowym kancikiem. Nazwa, którą nadałem linii nie ma nic wspólnego z atencją, jaką darzę Sharon Stone. Tym razem chodziło mi o oddanie stanu mojego umysłu, kiedy wykonywałem strzał do końcowego chwytu. Według mnie to jedna z najlepszych linii w Rocklands.

Niedługo potem pokonałem Green Mamba, nową linię w sektorze Roadside. Ten problem leży w bezpośredniej bliskości Black Eagle i dziwiłem się, że nikt do tej pory nie zwrócił na niego uwagi. Pierwszy dzień upłynął mi na zmaganiach ze stojącym startem. Jego crux składa się z dwóch trudnych ruchów do podchwytowych dziurek na dwa place. Pozornie oczywisty trawers, startujący z lewej strony, kosztował mnie kilka dni pracy. Wycena oscyluje wokół 8B/B+.

Tak oto wyjazd, którą rozpocząłem jako podróż rekonwalescencyjną, zmienił swój charakter. A przecież jechałem do Afryki bez żadnych konkretnych celów wspinaczkowych, bez konkretnych projektów. Kontuzje, które spowodowały ośmiomiesięczną – wyłączywszy krótki okres aktywności w styczniu – przerwę we wspinaniu, nie pozostawiały złudzeń. Byłem szczęśliwy, że mój palec wraca do formy i że mogę znowu się wspinać.

W ostatnich tygodniach Barbara i ja włóczyliśmy się razem, odwiedzając różne sektory i wspinając się, ile tylko się dało. Liczbę dni odpoczynkowych ograniczaliśmy do minimum. Tak wiele bulderów, a tak mało czasu... Niekiedy wymykaliśmy się z domu o brzasku, kiedy wszyscy jeszcze spali. Chcieliśmy być wśród skał tak długo, jak to tylko było możliwe, wspinać się i czerpać z tego radość. Nagrodą za to były niezwykłe wschody słońca, kiedy to widzieliśmy mnóstwo dzikich zwierząt i cieszyli się samotnym bulderowaniem na tle niesamowitych krajobrazów. W tym czasie Barbara pokonywała kolejne problemy 7C, ja zaś dodałem do wykazu kilka „ósemek A”. W dodatku udało mi się przejść fleszem Dirty Epic 8A i Cave Combo 8A, a tuż przed wyjazdem z Rocklands zrobiłem drugie przejście Shozoloza 8B/B+. Autorem tego trzyruchowego problemu z 2005 roku jest Fred Nicole, a jego charakterystyczną cechą jest rudny długi ruch na starcie. Mogę śmiało powiedzieć, że jest jedną z najlepszych linii, po których się wspinałem.

Każda podróż dobiega końca. Po zużyciu trzech rolek plastra, z bagażem mnóstwa nowych doświadczeń i znajomości, licznymi pokonanymi problemami i obolałymi mięśniami, wspomnieniami o winie i stekach wracaliśmy do domu. Bulderowy potencjał tego regionu przerósł nasze możliwości, musimy więc wrócić tu znowu...


Komentarze
Dodaj komentarz
 

kontakt | współpraca
Copyright 2024 bouldering.pl & GÓRY
goryonline
bouldering
jura
nieznane tatry